Published on 24 września, 2017 | by admin
“TRYBUNY UMRĄ BEZ FANATYKÓW” Wywiad z Anką, kibicką Widzewa Łódź
„TRYBUNY UMRĄ BEZ FANATYKÓW”
Wywiad z Anką, kibicką Widzewa Łódź
Ci, którzy choć trochę znają scenę kibicowską na Widzewie, wiedzą kim jest „Anka” :). Napisz jak zaczęła się u Ciebie zajawka na Widzew, ile już lat jesteś wierna tym barwom?
Od małego chodziłam na mecze z tatą, do dziś jestem mu wdzięczna, ze wybrał akurat Widzew ;-).Ale swoją aktywność kibicowską liczę od pierwszego wyjazdu, czyli od wiosny roku 1994.
Łamiesz swoją osobą wszelkie stereotypy. Kobieta, bez kompleksów, dodatkowo siedząca po uszy we wszelkich sprawach związanych z życiem kibicowskim na Widzewie. Czemu w naszym kibicowskim świecie jest tak mało przedstawicielek płci pięknej?
Nie zgodzę się z opinią, że w kibicowskim świecie jest mało dziewczyn. To stereotyp. Sama znam kilkanaście pań, które są naprawdę zaangażowane w pracę na rzecz swoich klubów. Inną sprawą jest to, że w niektórych przypadkach dziewczyny są blokowane, nie pozwala im się działać tak wiele, jakby chciały. Czasem nawet faworyzowane są wynalazki jednomeczowe, czy maksymalnie jednorundowe, które odpowiednio umieją zaprezentować swoje walory.
Czy będąc tyle lat na kibicowskim szlaku liczysz ilość wyjazdów zaliczonych na Widzew? Który z meczów wyjazdowych wspominasz najbardziej pozytywnie?
Liczę wyjazdy, w sumie z ciekawości i żeby nie zapomnieć, gdzie, kiedy i ile razy byłam. Od razu wyjaśnię, że liczę wyjazdy tylko na Widzew, ligowe i pucharowe i tylko na piłkę nożną. Te mecze, gdzie dostałam się na stadion w trakcie rozgrywania meczu. Odpada wsuwanie stopy za ogrodzenie, odwołane spotkania, turnieje.
Ostatnio zaczęłam też liczyć tzw. „niedojazdy”, bo ta liczba sukcesywnie się powiększa w związku z paranoją w naszym kraju. Na chwilę obecną zaliczonych wyjazdów jest 247, a niedojazdów 15.
Dużo było fajnych meczów. Zdarzały się takie niepowtarzalne, jak np. wyjazd na Śląsk, kiedy wylądowałam w klatce sama, bo reszta osób nie dojechała. Albo też takie pełne emocji, jak zazwyczaj na Legię. Z różnych przyczyn (kmtw ;-)) nie zapomnę jednego meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Super mecz w Poznaniu z Lechem, kiedy przegraliśmy na murawie, ale bawiliśmy się zajebiście w sektorze. Oczywiście każde derby też miały niezapomniany klimat.
Dziś aż trudno w to uwierzyć, ale był czas, kiedy oglądało się to, co działo się na boisku z zapartym tchem, bo piłkarze naprawdę fajnie grali, więc były też mecze ciekawe stricte piłkarsko.
Obecnie Widzew wydaje się wracać na dawne tory silnej drużyny piłkarskiej. Wy tymczasem od lat trzymacie wysoki poziom formy wyjazdowej. W czym upatrujesz taką siłę waszej ekipy? Przecież jest w Polsce wiele ekip z podobnym potencjałem, ale to Was spokojnie można uplasować w pierwszej trójce najlepiej jeżdżących ekip w Polsce na przestrzeni choćby ostatnich 10 lat…
Historia mojego klubu jest trochę jak bajka o kopciuszku: osiedlowy klub, w którym grali piłkarze niechciani w innych drużynach, najpierw dzięki przekorze i ambicji awansował do 1 ligi, a potem zdobył mistrzostwo i grał w europejskich pucharach. Od czasów Bońka i Smolarka w całej Polsce pojawili się kibice Widzewa. Widzew ma po prostu w sobie „coś”, przyciąga nie tylko lokalnych patriotów, ale i ludzi z innych stron kraju: historia pokazująca charakterne postaci piłkarzy czy choćby to, że nie trzeba być pupilkiem władz, żeby namieszać itd. Dodatkowo często zdarzało się tak, że piłkarze lepiej grywali na wyjazdach, niż u siebie, wiec był to dodatkowy argument za jeżdżeniem na wyjazdy. Im jest trudniej i mamy więcej przeszkód, tym bardziej jesteśmy uparci i chcemy pokazać, na co nas stać. Oczywiście, są kluby o starszej tradycji kibicowskiej niż my. Ale u nas to jest punkt honoru, aby zawsze wykorzystać pulę biletów na wyjeździe, dotrzeć wszędzie mimo zakazów. Nawet, a może i także dlatego, że nasz własny zarząd wiele razy próbował nam to utrudniać.
Od jakiegoś czasu nie jest Wam po drodze z władzami klubu. Na meczach u siebie przed obecnym sezonem podjęliście trudną decyzję o odpuszczeniu dopingu na spotkaniach rozgrywanych przy alei Piłsudskiego. Przybliż nam jak zaczął się ten spór na Widzewie.
Sytuacja narastała od kilku lat. W zasadzie do momentu, kiedy właścicielem klubu został Cacek, każdy czuł się na terenie klubu jak w domu. Cacek, nie znający się na piłce i jej specyfice postanowił zrobić z Widzewa sprawnie działający oddział bankowy, a z nas klientów i to na dodatek głupich klientów. Rok po roku było coraz gorzej, aż zakazy nałożone na naszych ultrasów przeważyły czarę goryczy.
Co ciekawe w tej sprawie głośno się mówiło o odmiennym stanowisku waszych fan-clubów, pojawiło się nawet pismo z oficjalnym stanowiskiem fc Widzewa. Czy w tej kwestii doszliście już do jedności czy podział zatacza kręgi już także i w kibolskim środowisku?
Nie chcę rozwijać tego tematu. To są nasze prywatne, wewnętrzne sprawy.
Zaskoczeniem dla wszystkich jest fakt, że doping na Widzewie zaczął być prowadzony przez pikników… Na Legii dotkniętej coraz większymi represjami obecna jest podobna tendencja – czy nie jest to dla naszego środowiska kibicowskiego jakiś wyraźny sygnał? Jak Ty sama to odbierasz?
A jak ja mam to odbierać, jak nie swoistą zdradę? Nasłuchałam się o tym, że prawdziwy kibic nigdy nie opuszcza meczu, że piłkarze potrzebują wsparcia, że nie na Cacka się chodzi, a na Widzew… To całe gadanie to dla mnie śmiech na sali i wymówka tych, którzy nie mają tyle odwagi, żeby wziąć się za bary z problemami. Ciekawa też jestem, gdzie będą ci najwierniejsi wspieracze piłkarzy, jak przyjdzie grać o 13 w dzień roboczy np. w grudniu 300 km od domu. Bo ci, którzy dziś nie chcą godzić się na to, co dzieje się obecnie, na pewno tam będą.
Uważam, że chodzenie na mecze w momencie, gdy właściciel niszczy powoli klub, a jego działacze próbują wymienić publikę, to jest podcinanie gałęzi, na której się siedzi. Za chwilę obecne pikniki przekonają się, że nie wolno przeklinać (bo zakaz i mandacik), nie wolno stać na schodach (bo mandacik i zakaz) itp., itd. Ale dopóki sami tego nie doświadczą, to nie skumają, czemu my mamy dosyć. A co do dopingu prowadzonego przez pikników, to owszem, będą takie zrywy. Do pierwszej straconej bramki i śniegu na trybunach. Jestem dziwnie spokojna, że trybuny bez ultrasów czy fanatyków za jakiś czas umrą i kluby piłkarskie zaczną żałować tej wojny. Przykładem takiej „śmierci” może być historia Groclinu, Amiki, Pniew.
Dla przeciwwagi poprzedniego pytania, zahaczę teraz o ostatnią głośną akcję w wykonaniu Widzewiaków podczas powrotu z meczu w Gliwicach. W mediach środowisko kibicowskie zostało przedstawione w standardowy sposób. Czy w Twojej opinii jest w ogóle sens czynienia starań dla polepszania wizerunku kibiców w mediach, w oczach opinii społecznej?
Nie ma sensu. Nawet, jeśli jakiś dziennikarz udaje, że chce być bezstronny, to i tak w efekcie wychodzimy na debili. Poza tym po co pisać o tym, że robimy zbiórkę darów dla domów dziecka, czy schronisk dla zwierząt? Nic w tej informacji sensacyjnego. A media to w większości sprzedajne… Zrobią wszystko za pieniądze, dla sensacji, oglądalności. No i kawałkami o nas można świetnie odwrócić uwagę od tego, co w tym kraju się dzieje. Taka gospodyni domowa przejmie się losem rozniesionego w pył dworca (he, he) na tyle, żeby nie zwrócić uwagi na to, że za chwilę podskoczy podatek gruntowy lub koncerny farmaceutyczne zarobią ładną kasę dzięki ustawie o przymusowych szczepieniach.
W mieście Łodzi od jakiegoś czasu trwa wojna na murach zupełnie odmienna od tej, do jakiej się przyzwyczailiśmy. Kibice pokazują ludziom, że nie jesteśmy bezmózgową masą. Wojna na wrzuty trwać będzie pewnie zawsze, ale taka inteligentna forma wręcz doprowadza do uśmiechu zwykłych przechodniów – myślisz, że to właśnie tędy droga?
Najciekawsze jest to, że te wrzuty powymyślali nie kibice, a jacyś artyści. Początkowo powstałe hasła na oba kluby były pisane jednym charakterem pisma. Ale mi osobiście pomysł nawet przypadł do gustu, oczywiście do pewnego momentu, bo teraz już robi się tych wrzutów za dużo i straciły swoją „świeżość”. A co do odbioru przez opinię publiczną, to tylko ci ludzie, którzy nie dopuszczają do siebie medialnej papki, mogą się zastanowić, kim jesteśmy i jak różnorodne jest nasze środowisko.
Idąc dalszym tokiem myślenia – kibicowskie stowarzyszenia niejednokrotnie przypominają osobę z rozdwojeniem jaźni – po wielkich dymach dystansują się od własnych kibiców, bez których w ogóle pewnie niemożliwe byłoby trwanie ruchu kibicowskiego, jaki znamy. Czy rozwój stowarzyszeń kibicowskich jest dobrą drogą naszej sceny?
Od dawna uważam, że stowarzyszenia tak naprawdę wymyśliły kluby, aby mieć podmiot prawny, który mogą obarczać odpowiedzialnością za różne sprawy. Działam w „Fanatykach Widzewa”, ale nie jestem zwolenniczką stowarzyszeń. My jesteśmy kibicami, fanatykami, pasjonatami. A nie biuralistami i księgowymi. Niby czasem stowarzyszenie może coś więcej osiągnąć, niż niezrzeszona grupa osób. Ale w ostatecznym rozrachunku koszty są większe, niż zyski.
Tendencja wypierania ruchu kibolskiego z trybun nabiera tempa. Czy OZSK skupiające w sobie wiele stowarzyszeń kibicowskich w Twojej ocenie dobrze reprezentuje interesy całego polskiego ruchu kibicowskiego?
Szczerze mówiąc, za mało znam działalność OZSK, żeby ją oceniać. Nie widzę jednak jakichś wymiernych efektów jego działania. Ale może dlatego, że dzieje się wokół nas tak, jak się dzieje.
Na koniec powiedz czego życzysz sobie od losu, by dotyczyło Twój ukochany klub? Marzenie związane z Widzewem, to…?
Chciałabym, aby Widzew przejął pasjonat z pieniędzmi, taki, który będzie wiedział, że fanatyczni kibole to potencjał, to skarb. Marzy mi się także kilka sukcesów stricte kibicowskich, ale nie powiem, jakich ;-).
Dzięki za rozmowę!
Dzięki również. Chciałabym na koniec pozdrowić tych, którzy nie mogą z nami teraz być i czekamy na ich jak najszybszy powrót.
Wywiad udostępnione dzięki uprzejmości „TO MY KIBICE”
Zabronione jest kopiowanie wywiadów bez zgody autora!